Opowiem wam krótką historię pewnego Volvo, którego najpewniej nie znaliście. Była to jedna z pierwszych terenówek na świecie, a pod pewnym względem prekursor wszystkich współczesnych. Oczywiście wszystko zaczęło się w czasach II Wojny Światowej.
Historia marki Volvo oficjalnie swój bieg rozpoczęła 14 kwietnia 1927 roku – to już wiecie. W latach 30. szwedzki producent podejmował różne próby z automobilami, a model PV651 z 1929 roku i produkowany przez 8 lat, był pierwszym poważnie traktowanym samochodem tej marki. W tym czasie firma zajmowała się różnymi zleceniami, a jedno z nich spłynęło z armii na przygotowanie lekkiego pojazdu dowodzenia i łączności.
Prototyp zaprezentowano w roku wybuchu II Wojny Światowej, ale produkcję seryjną pojazdu oznaczonego jako TPV 911 rozpoczęto dopiero w 1943 roku. Skrót TPV oznaczał tyle, co terenowy pojazd osobowy. Nie był więc tym samym co wielozadaniowe „General Purpose”, które tworzono w Stanach Zjednoczonych na potrzeby armii. Zatem w przeciwieństwie do Willysa i pojazdów na jego licencji, Volvo TPV nie było autem do wszystkiego, a jedynie do transportu osób. Miało zamknięte nadwozie, przystosowane do zimowych warunków, napęd na cztery koła i podwozie przygotowane do jazdy w trudnym terenie, a zatem było pierwszym współczesnym samochodem terenowym według koncepcji, która przetrwała do dziś. Umówmy się, że jedynym prawdziwym kontynuatorem koncepcji Willysa jest Jeep Wrangler. A i tak byłby problem z jego sprzedażą, gdyby nie oferowano go w wersji zamkniętej.

Nie chodzi bynajmniej o to, żeby zależało mi na obaleniu wszelkiej mitologii wokół kultowego Willysa, ale tak naprawdę w zachwycie nad tym pojazdem jest sporo przesady i jeszcze więcej przymknięć oka na inne pojazdy, takie jak nasz dzisiejszy bohater.
Nazwa Jeep pochodzi od Willysa? Śmiem twierdzić, że… od Forda
Wracając do pojazdu Volvo, model TPV był dopiero początkiem, a kilkaset tych pojazdów służyło w szwedzkiej armii do końca lat 50. Ważył 2,5 tony więc tak naprawdę nie był lekki jak na dzisiejsze standardy. Nie był też taki, bo miał 4,8 metra długości i blisko 2 metry wysokości. Choć wizualnie przypominał samochód osobowy, to bliżej mu było do ciężarówki. Miał za to szczelną kabinę, która chroniła załogę przed szwedzkimi warunkami pogodowymi oraz bagażnik. W 1953 roku pojawił się następca o nazwie TP21 915.

W praktyce druga generacja wojskowych pojazdów terenowych marki Volvo była zmodyfikowanym nadwoziem osobowego Volvo PV 800 osadzonym na ramie ciężarówki z napędem na cztery koła. Wygląd był tak „uroczy”, że nazywano go świnią. Był krótszy, ale szerszy i wyższy. Za napęd odpowiadał sześciocylindrowy silnik rzędowy Volvo o mocy 90 KM. Podwozie składało się z ramy, do której przyczepiono dwa sztywne mosty na resorach. Samochód ważył jeszcze więcej od poprzednika, bo blisko 2,9 tony, co w praktyce przekładało się na absurdalnie niską ładowność, która teoretycznie wystarczała do wzięcia na pokład wyłącznie ludzi.
Powiększono za to liczbę miejsc siedzących do pięciu, a w końcu zaproponowano także odmianę cywilną. Łącznie powstało tylko 720 pojazdów w latach 1953-1958. Dodatkowo 265 sztuk zbudowanych na ich bazie, ale z mocnymi silnikami do holowania samolotów, wyrzutni rakiet czy jako nośniki ciężkiego sprzętu. Nie licząc skrzyniowych pojazdów ciężarowych TL22 Lasterrängbil 912 oraz TL22 Stabsterrängbil 935 zbudowanych na bazie TP21, ale z podwoziem trzyosiowym i wyższą ładownością.

Volvo TP dziś
Oczywiście armia szwedzka już dawno zapomniała o tych pojazdach, choć niekoniecznie o samej marce, ale ich niewielka wyprodukowana oraz zachowana liczba sprawia, że Volvo TP i TPV stały się nie lada rarytasem wśród kolekcjonerów, tak samochodów, jak i militariów. Nawet jeśli kilkadziesiąt lat temu nazywano go świnią, dziś trafia w gusta nawet osób zajmujących się tuningiem. Trzeba bowiem przyznać, że sylwetkę ma bardzo oryginalną. Pieczołowicie odrestaurowane i nieco unowocześnione są warte majątek.