Pod koniec lat 90. Mitsubishi korzystające z renomy jaką niosła za sobą nazwa Pajero, chciało wypromować coś, co dopiero dziś mogłoby się cieszyć dużym powodzeniem. Mały crossover o zacięciu terenowym po 17 latach od premiery może nie tylko cieszyć oko, ale również dać to, czego oczekuje współczesna klientela. Autko można kupić za kilkanaście tysięcy złotych i okazuje się, że warto.
Mitsubishi zaprezentowało model Pajero Pinin w 1999 roku jako innowacyjne auto terenowe, mające pełnić głównie funkcję, którą dziś z powodzeniem wypełniają crossovery. Miło jeździć głównie po drogach utwardzonych i po mieście, dając przy tym dużą wszechstronność wykorzystania w różnych warunkach. Tyle tylko, że w tym czasie więcej uwagi niż obecnie poświęcono właściwościom terenowym, które dziś wydają się być bez znaczenia. Nazwa Pajero zobowiązywała, a samochód sporo łączy ze znaną, klasyczną terenówką.
Już wygląd sugeruje, że mamy do czynienia z autem, które powinno sobie poradzić w trudniejszym terenie niż polna droga. Koło zapasowe umieszczone na klapie bagażnika i kanciaste nadwozie to w tym czasie był standard, nawet w klasie SUV, ale nie każdy był wyposażony w reduktor i napęd na cztery koła. I to w dwóch wersjach, bo Pajero Pinin mogło mieć stały napęd z centralnym dyferencjałem lub dołączany.
Konstrukcja samochodu dzieliła pewne rozwiązania z Pajero III zaprezentowanym w tym samym czasie. Samonośne nadwozie wspiera wbudowana rama przestrzenna, dzięki czemu uzyskano z jednej strony większą sztywność, z drugiej zaś pozbyto się typowych wad ramy. W zawieszeniu odnajdziemy niezależny układ przedniej osi oraz sztywny most z tyłu. Wszystko sugeruje, że mamy do czynienia z terenówką, ponieważ prześwit czy geometria terenowa pozwalają na wiele, a ograniczeniem są jedynie opony o szosowej rzeźbie bieżnika.
Auto okazuje się tez funkcjonalne. Bez trudu pomieści cztery osoby, a bagażnik ma pojemność 358 litrów. Wszystko pod warunkiem, że mówimy o wersji pięciodrzwiowej. W przypadku odmiany krótszej, z trzema drzwiami, mamy do czynienia z samochodem dwuosobowym i 800-litrowym bagażnikiem, ale dopiero po złożeniu oparć kanapy. W standardowej konfiguracji ma on tylko 166 litrów.
Do napędu posłużono się jednym silnikiem 1.8, za to w dwóch wersjach, oraz większym 2.0. Mniejszy to jednostka, która występuje w odmianie z wtryskiem pośrednim, wielopunktowym (MPI) lub bezpośrednim (GDI). W tym drugim przypadku, moc maksymalna wzrasta ze 114 KM do 120 KM, a moment obrotowy ze 160 Nm do 174 Nm i jego maksymalna wartość pojawia się przy 3500 obr./min, czyli o 500 obrotów wcześniej. W praktyce, motor GDI jest elastyczniejszy i nieznacznie oszczędniejszy, a także nieco bardziej dynamiczny. Niestety ma tę wadę, że po latach w głowicy gromadzi się sporo nagaru, a zamontowanie instalacji gazowej jest nieopłacalne. Poza tym, nie sprawia większych problemów. Trzeba tylko wymieniać co 15 tys. km olej (producent zaleca minimum półsyntetyk 10W-40) i paskowy napęd rozrządu co 100 tys. km. Rzadziej spotyka się odmianę 2.0 GDI o mocy 130 KM, która eksploatacyjnie nie odbiega niczym od 1.8 GDI.
Po czym dziś najłatwiej rozpoznać, z którą wersją silnika mamy do czynienia? Jeżeli nie ma oznaczenia GDI na grillu, można zajrzeć pod maskę lub jeszcze lepiej, do kabiny. Rzut oka na drążek reduktora wszystko wyjaśnia. Silnik GDI łączono bowiem z dość rozwiniętym napędem, dołączającym manualnie przednią oś, na którą moment obrotowy trafiał przez sprzęgło wiskotyczne z możliwością jego zablokowania. Ponadto, GDI wyposażono w reduktor z przełożeniem 1,55. Wersja z wtryskiem wielopunktowym nie ma reduktora, ale za to otrzymała stały napęd na cztery koła z centralnym mechanizmem różnicowym. W naszych realiach można tylko powiedzieć, że szkoda iż nie skonfigurowano tego na odwrót.
Obydwie wersje napędu są trwałe i żaden z elementów nie sprawia problemów. Można co prawda przegrzać sprzęgło wielopłytkowe w terenie, ale wówczas przestanie ono działać – raczej się nie uszkodzi. Warto natomiast przed zakupem skontrolować poziom środka smarnego w reduktorze i tylnym moście oraz skontrolować luzy na wale napędowym. Trzeba pamiętać o regularnej wymianie oleju w 4-biegowej przekładni automatycznej, jeżeli kupicie taką odmianę. Najlepiej robić to co 2-3 zmiany oleju w silniku.
Dużych wymagań serwisowych nie ma zawieszenie. Tylny most jest co prawda prowadzony wahaczami, ponieważ za resorowanie odpowiadają sprężyny śrubowe, ale są to trwałe elementy. Z przodu mamy prostą konstrukcję z niedrogim wahaczem poprzecznym. Po latach w układzie kierowniczym mogą pojawić się luzy. Układ hamulcowy należy do trwałych, z tyłu zamontowano bębny, w których bardzo rzadko trzeba wymienić szczęki.
Auto jest nieźle zabezpieczone przed korozją, nawet lepiej od dużego Pajero. Nie ma też typowych obszarów, które sprawiałyby problemy. Jedynymi niedogodnościami mogą być brak bagażnika w wersji trzydrzwiowej i dość wysokie zużycie paliwa. Realnie obie odmiany spalają około 8-11 l/100 km, zależnie od sposobu eksploatacji. Ogólnie otrzymujemy przyjemne, wyróżniające się na ulicy autko, które potrafi zaskoczyć dzielnością terenową. To wszystko za niewielkie pieniądze.
Ceny używanych aut zaczynają się co prawda od około 7-8 tys. zł, ale za ładniejsze egzemplarze trzeba zapłacić minimum 10 tys. zł. Mowa oczywiście o samochodach z początku produkcji. Jednak w praktyce nowsze, czy też bardziej zadbane auta, nie przekraczają ceny 15 tys. zł. Jest to więc samochód tani i dostępny dla przeciętnego Kowalskiego, któremu znudziły się tradycyjne kompakty.